Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 13 września 2025 10:04
PRZECZYTAJ!
Reklama

Kopalnia Budryk - kolejna ofiara Zielonego Ładu?

W poprzednich wydaniach gazety zajmowaliśmy się kopalnią Bolesław Śmiały i Elektrownią Łaziska, które na skutek unijnych regulacji oraz bezradności i obojętności polskiego rządu zostaną w najbliższych latach zlikwidowane. Pora zająć się trzecim dużym zakładem pracy w naszym powiecie - kopalnią Budryk w Ornontowicach. To nie będzie optymistyczny tekst. Jastrzębska Spółka Węglowa, do której należy Budryk, przeżywa ogromne problemy. Głównym winowajcą jest samobójcza polityka Brukseli. Na skutek klimatycznych regulacji upada europejski przemysł metalurgiczny oddając stalowy rynek importowi z Chin, Indii, Ukrainy i innych krajów, gdzie nie obowiązują „zielone” restrykcje. Jeśli upadnie hutnictwo, taki sam los spotka kopalnie JSW, ponieważ węgiel koksowy jest podstawowym surowcem do produkcji stali.
Kopalnia Budryk - kolejna ofiara Zielonego Ładu?

Pretekstem do napisania tego artykuł jest informacja o uruchomieniu w kopalni Budryk nowej ściany o długości 215 m. Jej zasoby wnoszą ponad 1,6 mln ton węgla koksowego, a eksploatacja potrwa do maja 2027 roku.

Jest to bardzo optymistyczna informacja, choć - niestety - nie poprawia ponurego obrazu całości, której elementem jest ornontowicka kopalnia.

Czytelnicy zapewne to wiedzą, ale dla porządku przypomnijmy czym różni się Bolesław Śmiały od Budryka. Pierwsza z kopalń należy do Polskiej Grupy Górniczej i wydobywa węgiel energetyczny, wykorzystywany głównie w elektrowniach i ciepłownictwie. Natomiast w Budryku fedruje się węgiel koksowy, którego Jastrzębska Spółka Węglowa jest największym producentem w Unii Europejskiej. Teoretycznie sytuacja wyjściowa jest więc bardzo dobra. Węgiel koksowy to najważniejszy komponentem w procesie produkcyjnym stali, której świat potrzebuje coraz więcej. Jest niezbędna, m.in. w budownictwie, motoryzacji, przemyśle chemicznym, ale przede wszystkich w dwóch branżach, których ciężar gatunkowy niebywale wzrósł w ostatnich latach. Mowa o energetyce odnawialnej i obronności. Unijni liderzy, stawiani do pionu przez Trumpa i ze strachu przed Putinem, chyba zrozumieli wreszcie, że aby przetrwać musimy uzbroić się po zęby. Czołgi, drony, pociski, armaty, samoloty mają jeden wspólny mianownik - stal. To samo dotyczy energetyki odnawialnej, która już dawno przestała być elementem polityki klimatycznej, a stała się ideologicznym spoiwem Unii Europejskiej. W turbinach wiatrowych, panelach fotowoltaicznych czy magazynach energii stal jest podstawowym surowcem. Bruksela zdaje sobie sprawę z wyjątkowego znaczenia węgla koksowego, który został wpisany na listę surowców krytycznych (strategicznych) Unii Europejskiej. 

W normalnym świecie Jastrzębska Spółka Węglowa powinna uginać się od zamówień. Dlaczego tak się nie dzieje? Odpowiedź jest krótka i prosta: świat kreowany przez obecne elity Unii Europejskiej nie jest normalny. 

Według ekspertów, JSW już w listopadzie tego roku może utracić płynność. 

Jednym z najważniejszych powodów trudnej sytuacji finansowej spółki jest gwałtowny spadek cen węgla koksowego na światowych rynkach. Jeszcze niedawno trzeba było płacić 360 dolarów, a teraz zaledwie 200 dolarów za tonę. Można powiedzieć: i co z tego? Falowanie cen na rynkach surowcowych jest zjawiskiem normalnym. Raz jest lepiej, a czasami bywa gorzej. Węgiel koksowy znalazł się teraz w koniunkturalnym dołku, ale sytuację można uratować. Wystarczy gdyby Unia Europejska wobec tego strategicznego surowca - i generalnie całej branży stalowej - zastosowała mechanizmy wsparcia, których nie żałuje energetyce odnawialnej.

Niestety, jeśli chodzi o przemysł ciężki Bruksela nie ma żadnej marchewki, a jedynie kij.

Europejskie hutnictwo upada, ponieważ dobija je system kar, limitów, obostrzeń, na czele z osławionym podatkiem ETS, czyli opłatą za emisję dwutlenku węgla. Wyprodukowanie tony stali konwertorowej generuje dwie tony CO2. Cena ETS wynosi aktualnie 75 euro za tonę. Sam „zielony” haracz z jednej tony stali wynosi więc 150 euro. To nie koniec złych wieści. W Unii Europejskiej, ogarniętej szałem radykalnej polityki klimatycznej, energia jest najdroższa w świecie. Szacuje się, że prąd stanowi około 40% kosztów produkcji w hutach pracujących na piecach elektryczno-łukowych. Czynniki te sprawiają, że europejskie wyroby stalowe są wypierane przez import, zwłaszcza z Chin. Polska jest modelowym przykładem tej fatalnej tendencji. Na koniec ubiegłego roku struktura dostaw wyrobów stalowych w Polsce wynosiła: 20% udziału polskich producentów i 80% importu spoza UE. To nie wszystko.

Polski rynek zalewa fala taniej stali z Ukrainy, która - mimo że kraj nie należy do UE - może być importowana bez ceł i kontyngentów.

Według danych branżowych, w 2024 r. blisko połowa stali trafiającej z Ukrainy na rynek unijny została sprzedana właśnie w Polsce. Dotyczy to szczególnie prętów zbrojeniowych i blach w kręgach - produktów o wysokiej wartości dodanej, które dotąd były istotnym źródłem przychodów dla krajowych producentów. Ukraiński przemysł stalowy nie ponosi kosztów związanych z systemem ETS czy opłatami środowiskowymi, jakimi związani są producenci w Unii Europejskiej. Do tego ukraiński przemysł korzysta z bardziej atrakcyjnych cen energii dla przemysłu.

W sierpniu na ulice polskich miast wyszli hutnicy. Wsparliich górnicy, m.in. z kopalni Budryk.

- Głównym produktem Jastrzębskiej Spółki Węglowej jest koks niezbędny do wytwarzania stali. Jeśli nam zamkną huty, nie będzie potrzebny koks i ja też wtedy stracę pracę - mówił podczas protestu Krzysztof Łabądź z Sierpnia 80 w kopalni Budryk.

Jastrzębska Spółka Węglowa, nie mając wsparcia Warszawy i Brukseli, nie ma szans aby sprostać światowej konkurencji. Na globalnym rynku rozpychają się nie tylko Chińczycy. Trwa mocna, agresywna ofensywa, m.in. Indonezji i Kolumbii. Koks z tych krajów jest tańszy od polskiego, bo tamtejsi producenci funkcjonują w zupełnie innym otoczeniu regulacyjnym. Pojawiły się nawet komentarze, że to mogą być ceny dumpingowe lub możemy mieć do czynienia z tzw. „drapieżnictwem cenowym”. Chodzi o plan wejścia na nowe rynki z niskimi cenami, by później stopniowo je podnosić.

Poza obszarem Unii Europejskiej, wszystkie kraje chronią i wspierają swoich producentów węgla koksowego.

Przykładem niech będą Indie. Tamtejszy rząd zamknął swój rynek dla importu koksu metalurgicznego do końca 2025 roku. 

W ten sposób JSW straciła kolejnego, ważnego odbiorcę.

Najgorsza w tym wszystkim jest świadomość, że te wszystkie ofiary i wyrzeczenia nie mają żadnego uzasadnienia ekonomicznego i ekologicznego. Unia Europejska przestała się liczyć w światowej gospodarce i emituje zaledwie 8 proc. dwutlenku węgla. Jeśli katastrofa klimatyczna ma nadejść to i tak nadejdzie, bo na Ziemi są jeszcze takie państwa jak: Chiny, USA, Indie, Brazylia, Nigeria, Pakistan, Australia, RPA, Rosja, Ukraina i wiele innych, które swój rozwój opierają na interesie narodowym, a nie na klimatycznym wyznaniu wiary. Poza tym, Bruksela narzucając na europejski przemysł drakońskie obostrzenia nie powoduje, że fabryki znikają. Ich właściciele przenoszą interesy do regionów świata, gdzie nad gospodarką nie wisi „zielony” bat. Unia Europejska nie redukuje, a jedynie przenosi poza swoje granice emisję CO2.

Zielony Ład to przede wszystkim ogromny interes.

Z analizy francuskiego think tanku Institut Rousseau wynika, że Unia Europejska musi zainwestować 40 bilionów euro, aby osiągnąć neutralność klimatyczną do 2050 r. Ktoś tę gigantyczną kasę musi zarobić. Niestety, na liście wygranych na pewno nie będzie załogi kopalni Budryk, ani nikogo z powiatu mikołowskiego. 

Jerzy Filar


Podziel się
Oceń

Komentarze

PRZECZYTAJ
Reklama
Reklama
Reklama