Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 20 kwietnia 2024 11:19
PRZECZYTAJ!
Reklama

Każde auto ma swoją duszę

 - Czasami zastanawiam się, czy z tą swoją pasją do starych samochodów jestem normalny. Ale kiedy spotykam takich jak ja, stwierdzam, że wszystko jest w normie. Człowiek bez pasji jest ubogi. – Słowa te wypowiedział miłośnik i kolekcjoner starych samochodów, Bogdan Bochnia. Od siedmiu lat wyszukuje wiekowe już auta, odkupuje je od właścicieli i przywraca do stanu używalności. W większości są to samochody z okresu PRL-u.

Nie dlatego, że jest fanem tamtej epoki, ale dlatego, że w okresie jego dzieciństwa i młodości, to one jeździły po naszych drogach i były obiektami marzeń nie tylko młodych ludzi. Ma także auta „z wyższej półki”, o których z kolei w tamtych latach marzyli ci, którym pieniędzy nie brakowało. W takich czasach wychowywał Bogdan Bochnia, który jako chłopak interesował się wszystkim, co poruszało się po drogach. Dziś te w większości nieosiągalne dla zwykłego zjadacza chleba w tych czasach pojazdy, stoją w jego garażu, a ich właściciel może o nich opowiadać godzinami. Nam też.

Skąd zamiłowanie do motoryzacji?

Pochodzę z rodziny, w której się „nie przelewało”. W domu nie mieliśmy samochodu, motocykla, nie miałem nawet roweru. Motoryzacja interesowała mnie od najmłodszych lat. Z ojcem kolegi jeździłem Warszawą na ryby, słuchałem rozmów o motoryzacji i to mnie tak wciągnęło, że poszedłem do szkoły zawodowej o kierunku „mechanik samochodowy”. Starszy o 11 lat brat pracował w Transsprzęcie. Nie odstępowałem go ani na chwilę i w wieku 11 lat potrafiłem prowadzić samochód, mając 13 lat, dawałem sobie radę ze Starem 66, a jako 16-latek zdałem egzamin na prawo jazdy (wtedy było to możliwe). W 1979 roku moja rodzina stała się posiadaczem Fiata 126p, wygranego przez mamę na loterii. Oczywiście, jeździłem nim jeszcze bez prawa jazdy. Ponieważ kocham mechanikę samochodową, pracowałem później jako kierowca, a potem we własnej firmie miałem już swoje pojazdy. Jako kierowca przejechałem w swoim życiu ponad trzy miliony kilometrów.

Pierwsza była Warszawa

Pierwszy własny samochód? Jak wspomniałem, mieliśmy „malucha”, którego kierowcą byłem ja. Ale trzeba go było sprzedać, gdyż w domu potrzebne były pieniądze na inne cele. Mój własny... Na początku lat osiemdziesiątych kupiłem „króla hangaru”, czyli stojącą kilkanaście lat w garażu Warszawę. Następnie miałem Żuka, któremu musiałem poświęcić mnóstwo pracy, by go móc użytkować i sprzedać za bardzo dobre pieniądze, potem kolejnego Żuka, następnie kilka „dużych Fiatów”. Pierwszego, rocznik 1974 sprowadziłem z Czech, potem używaną MR-kę i znów „dużego”, aż wreszcie dorobiłem się dziesięcioletniego Mercedesa. Ale też go sprzedałem, gdyż pojawiła się kolejna okazja – znów Fiat 125p.

Stare samochody pasjonowały go od zawsze

Pomysł na stare samochody? Chodził mi po głowie od lat, ale nigdy na to nie miałem pieniędzy, gdyż ich renowacja jest kosztowna. Pierwszy kolekcjonerski samochód, to kupiony siedem lat temu Fiat 125p. Zacząłem kupować samochody, które były przedmiotem marzeń w latach mojej młodości. Duże Fiaty, „Maluchy”, Wartburga, Mirafiori, Fiata 127, Fiata 132, Polonezy, no i Żuki, Nysę, czyli auta użytkowane przeze mnie w pracy. Z Nysy chcę zrobić „campera”. W sumie mam w tej chwili 15 samochodów. Do tego dochodzi kilka motocykli, traktor... Mam też i inne, bardziej luksusowe marki: BMW, Mercedes, czy pochodzący sprzed wojny Opel „Eifel”, a także pochodzący z demobilu samochód wojskowy.

Często pomaga intuicja

Najczęściej w znalezieniu takiego samochodu pomaga intuicja. Oczywiście, są samochody, których szukam, z niektórych znalezionych egzemplarzy rezygnuję, na inne trafiam przypadkowo. Ot, choćby ostatnio kupiony „Maluch”. Stał w stodole kilkadziesiąt lat, praktycznie bez przebiegu, a tylko dlatego, że gdzieś na początku lat osiemdziesiątych odmówił posłuszeństwa akumulator. Kupić nowy w tamtych czasach – zapomnij. Właściciel wepchnął auto do stodoły, a kiedy sobie o nim przypomniał, nie chciało odpalić. Więc je kupiłem. Inaczej było z Mercedesem. Chodziłem za nim i w końcu odkupiłem od kolekcjonera. I to tylko dlatego, że nie potrafił dać sobie rady z silnikiem. Ja długo też, aż znalazłem przyczynę jego „zalewania” i teraz mam fajne „cabrio”.

Każde auto ma swoją historię i duszę

- Każde z moich aut ma swoją historię i swoją duszę. O przeszłości „Malucha” i Mercedesa już mówiłem. Opel „Eifel” trafił do Polski przed wojną. Dlaczego Niemcy go nie wywieźli pod koniec wojny? – trudno powiedzieć. Potem to auto jeździło jako taksówka i wreszcie trafiło do mnie. Jako prezent dla żony pod choinkę. Wojskową trenenówkę kupiłem w świętokrzyskim, ciągnik C-28 w tym samym województwie, Nysę – od Straży Pożarnej, itd., itd. - O każdym z tych aut Bogdan Bochnia może opowiadać godzinami. Jak je zdobył, ile pracy włożył w renowacje i jakie bolączki ma każde z nich. – To ich dusze – mówi.

Przywracanie życia

Dlaczego kolekcjonuje te nazywane przez niektórych „rupiecie”? Na razie, to pasja. Niektórzy takie pojazdy wypożyczają na wesela, ja – bezpłatnie użyczam. Czasami jadę na zlot, ale póki co, nie mam na to zbyt wiele czasu. Myślę, że jest to inwestycja na przyszłość. Kiedyś będę miał więcej czasu, może moją pasję przejmie któreś z dzieci. Generalnie kocham te auta, mogę przy nich realizować swoje zamiłowania do mechaniki. Oczywiście, niektóre prace zlecam fachowcom, inne wykonuję sam. I chyba dlatego szukam takich pojazdów. Chcę przywrócić im życie.

Co na to żona?

Już się przyzwyczaiła. Kiedy przyprowadziłem pierwszego „dużego Fiata”, powiedziała: „ja do niego nie wsiądę”. Wsiadła, bo musiała pojechać do kosmetyczki. Kiedy podjechałem moim cackiem pod zakład kosmetyczny, a tam otoczyli go fani motoryzacji, zaczęli to auto fotografować, żona poczuła się jak w Hollywood. Przekonała się do mojej pasji.

Wszystkie dzieci kocha się równo

Każdy kolekcjoner w swoich zbiorach ma ulubione okazy. Czy tak jest w przypadku nagromadzenia kilkunastu starych aut? Na pytanie: „które z aut darzy Pan największym sentymentem” fanatyk starych aut odpowiada: - Czy można kochać lepiej lub gorzej któreś ze swych dzieci? Wszystkie darzę ogromnym sentymentem, choć lubię jeździć Fiatem „Mirafiori”, BMW i ... Żukiem.

Co dalej?

Bogdan Bochnia odpowiada: - Jestem jeszcze na tyle młody, że mogę poświęcać się swojej pasji. W mojej kolekcji brakuje przede wszystkim Warszawy „garbusa” i „Syreny”. Muszę wybudować garaż, żeby można było moją kolekcję przechowywać. Mam nadzieję, że zdrowie mi dopisze i jeszcze będę miał czas na tę zabawę. Co dalej? Dzieci nie przejawiają chęci kontynuowania pasji, może wnuki... Ale to melodia przyszłości...

Tekst i foto: Tadeusz Piątkowski


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
PRZECZYTAJ
Reklama
Reklama
Reklama