Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
wtorek, 14 maja 2024 12:40
PRZECZYTAJ!
Reklama

Referendum ważniejsze niż wybory

Rozmowa z Januszem Sanockim, najbliższym współpracownikiem Pawła Kukiza, prekursorem starań o utworzenie w Polsce Jednomandatowych Okręgów Wyborczych.

- Dlaczego tworzenie JOW-ów jest dla Was takie ważne?
- Bo to jest fundament. Ordynacja wyborcza jest najważniejszą instytucją w państwie. Ważniejszą nawet niż Konstytucja.

- Chyba Pan przesadził.
- Wcale nie. Ordynacja decyduje o tym, kto i jak rządzi państwem.

- Obecna, proporcjonalna ordynacja jest zła?
- Jest fatalna. Niszczy rząd, osłabia parlament, deprawuje obywateli i sprawia, że partie polityczne stają się organizacjami patologicznymi, nie służącymi ludziom, ale samym sobie. Poza tym, dlaczego sądzi Pani, że obowiązująca w Polsce ordynacja jest proporcjonalna?

- A nie jest?
- Ordynacja proporcjonalna jest utopijnym pomysłem, dziewiętnastowiecznych, francuskich socjalistów. Współcześnie funkcjonuje kilka wariantów ordynacji „proporcjonalnej”. W zależności od sposobu liczenia, przy takim samym wyniku wyborczym, wychodzi inna liczba mandatów. Co to ma wspólnego z proporcjonalnością, która jest precyzyjną i ścisłą funkcją matematyczną?

- Gdzie tkwi największa słabość ordynacji proporcjonalnej?
- Ordynacja proporcjonalna wymusza rządy koalicyjne. Stwarza sytuacje, że partie kanapowe o słabym poparciu społecznym i dysponujące niewielką reprezentacją w parlamencie, dostają to, co chcą.

- Podobno Waldemar Pawlak, kiedy był prezesem PSL, zapytany kto wygra najbliższe wybory, miał odpowiedzieć: na pewno nasz koalicjant.
- Otóż to. W Niemczech taką rolę pełni FDP, a my mamy PSL. Oni są potrzebni silniejszym do utworzenia parlamentarnej większości. W Sejmie PSL miewa w porywach 8-10 proc. mandatów, ale stanowisk ministerialnych, etatów w spółkach skarbu państwa mają o wiele więcej, niż wskazuje ich rzeczywista siła polityczna. Ordynacja proporcjonalna rozbija i rozdrabnia układ partyjny. To odpowiednik liberum veto, które doprowadziło do upadku Polski w osiemnastym wieku.

- Bez względu na ordynację wyborczą, statystyczni obywatele i tak nie nabiorą zaufania do polityków.
- Z tym się nie zgodzę. W ordynacji proporcjonalnej wyborcy nie mogą odsuwać nieakceptowanych przez siebie polityków. Głosują na pakiet kandydatów, narzucony przez liderów partii. Około trzy czwarte obecnych posłów to kandydaci z trzech pierwszych miejsc na listach. To znaczy, że znaleźli się w Parlamencie, ponieważ ktoś ich dobrze ustawił na liście. Decyzja wyborców jest w tej sytuacji wtórna i przypomina raczej kampanię marketingową. Wyborcy nie są w stanie ocenić wszystkich kandydatów. Stawiają krzyżyk przy pierwszych miejscach. I o to toczy się wewnętrzna, partyjna gra. Bój o pierwsze miejsca na listach. To już nie są nawet wybory bezpośrednie, ponieważ w niewielkim stopniu decyduje tutaj głos wyborcy.

- W jednym z wywiadów powiedział Pan, że proporcjonalna ordynacja wyborcza pozbawia nas biernego prawa wyborczego.
- A tak nie jest? Czy może Pani wystartować w najbliższych wyborach do Sejmu?

- Teoretycznie tak, praktycznie nie, bo nie jestem członkiem żadnej partii.
- No właśnie. Obecny system pozbawia nas fundamentalnego prawa, zapisanego w Konstytucji. Na to, aby obywatel mógł kandydować w wyborach, musi zgodzić się jakiś partyjny kacyk i wpisać nas na listę. Dlaczego tym problemem nie zajmie się jakiś poważny konstytucjonalista albo sędzia Trybunału Konstytucyjnego…

- JOW-y są bardziej sprawiedliwe?
- JOW-y nawet nie mają swojego autora, w odróżnieniu od wielu odmian systemu proporcjonalnego. Jednomandatowe okręgi, gdzie wygrywa najlepszy, są rozwiązaniem najbardziej logicznym, naturalnym i zesłanym przez opatrzność. Na przykład każdy kawałek Anglii ma swojego posła. Tam wystarczy dziesięć podpisów, aby zgłosić kandydaturę i 500 funtów kaucji, która jest zwracana, na wypadek wygranej. Proste, logiczne, uczciwe i wymuszające szacunek wobec wyborców. Pamiętam anegdotę, którą opowiadał mi polski polityk, który miał okazję poznać i rozmawiać z Margaret Thatcher. W pewnym momencie, „Żelazna Dama” przeprosiła rozmówcę i zaczęła wertować w notesie. Okazało się, że właśnie sobie przypomniała, że w pewnej rodzinie, w jej okręgu wyborczym, obchodzone będą chrzciny. Ona koniecznie chciała być podczas tej uroczystości, bo wiedziała, że jej polityczny los zależy od głosów wyborców w jej okręgu.

- Istnieje ryzyko, patrząc na polską mentalność, że po wprowadzeniu JOW-ów, w Sejmie powstanie 460 partii.
- Na prostą logikę takie można odnieść wrażenie, ale faktycznie dzieje się coś zupełnie odwrotnego. Odkryto prawidłowość, że w krajach, gdzie obowiązuje ordynacja jednomandatowa, powstaje system dwupartyjny. Bo skoro jest tylko jedno miejsce na podium, różne organizacje, bliskie sobie ideowo, muszą się dogadać i wystawić wspólnego kandydata, bo na pewno tak zrobią inni. Ten system wymusza kompromis, tonuje ideologię, łagodzi poglądy i odrzuca skrajności.

- Pan i Paweł Kukiz przekonujecie, że referendum w sprawie JOW-ów jest ważniejsze niż wybory parlamentarne.
- Bo taka jest prawda. Wprowadzając JOW-y zmienimy chory ustrój polityczny, który obowiązuje teraz w Polsce. Zarzuca się nam, że nie mamy programu. Gdybyśmy mieli program, z całą litanią obietnic i pustych deklaracji, upodobnilibyśmy się do partii, a takich porównań nie chcemy. Najpierw zmieńmy
w Polsce ustrój, a później zastanówmy się nad partiami i programami.

Rozmawiała: Beata Leśniewska


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
PRZECZYTAJ
Reklama
Reklama
Reklama